Tak, proszę państwa :)
Można powiedzieć, że doczekałam się trzeciego zwierzaka!
Można powiedzieć, że doczekałam się trzeciego zwierzaka!
Tak więc, oto Suzi :) :
Suzi jest ok. 8-letnią kotką. Mieszka
sobie na podwórku, u babci na wsi. Mieszka tam w zasadzie od zawsze.
Pamiętam ją jeszcze wtedy, gdy była kilkutygodniowym kociakiem i gdy jej
ś.p. mama poszła na polowanko mała wymsknęła się z szopki. Specjalnie
jechaliśmy kupić małej mleko :) Była cała bielutka. Potem bardziej
zczerniała tak jak jej starsze rodzeństwo. Koty u babci niestety nie
pozwoliły sobie wejść do domu, ani choćby chwycić na ręce, czy
pogłaskać, przez co stale były niepożądane i nieplanowane kociaki...
Wyjątkiem była jedna "domowa" kotka,
która z czasem zaczęła prowadzić nadworny tryb życia. Chodziła to tu, to
tam. Ogółem pamiętam z tamtąd 4 kociaki: jedną dachową kotkę, mamusię
pozostałych oraz dwa kotki (bodajże z jednego miotu) - obydwa całe
czerniutkie. Jeden z nich nie miał oczka, przez co wołaliśmy na niego
"Pirat" albo "Kapitan". Pirata prawdopodobnie potrącił samochód, bo tak
jak zawsze udał się na małe polowanko i już niego nie wrócił... Ciała
nigdy nie znaleźliśmy... Drugi czarny kotek mieszkał też sobie tak jak
reszta w szopce, ale miał oba oczka :) Chodził sobie to tu, to tam...
Obstawiamy, że przygarnęła go do domu i oswoiła jakaś rodzina, bo
przychodzi jeszcze czasem obżartus jesden gruby jak beka i liczy na
jedzonko. :)
Szara, dachowa kotka oprócz dwóch
czarnuchów, które mieszkały tu urodziła chyba jeszcze jeden miot, ale
ten poszedł gdzieś w świat i nawet go nie widzieliśmy, jeżeli w ogóle
się narodził... Widzieliśmy tylko, gdy chodziła ciężarna. Szara kotka
umarła jako staruszka. Miała chyba z szesnaście lat... Położyła się
kiedyś pod samochodem wujka, a ten nie zauważył jej... Ona sama już
nawet nie zakapowała o co chodzi, leżała już nie za bardzo łapiąc co się
dzieje dookoła niej... Ciężki samochód przygniażdżył ją... Biedaczka
żyła jeszcze, a więc pozostało tylko ją uśpić, aby już nie ciepiała za
długo... Może to i drastyczna śmierć, ale byłam do niej bardzo
przywiązana, więc chciałam o tym napisać...
Czwartym kociakiem jest właśnie Suzi :)
Niby kot, jak kot, ale mam do niej sentyment, gdyż pamiątam jeszcze, jak
latał po podwórku ten mały kurdupelek i nie bał się ludzi :) Rosła
sobie zdrowo, a z czasem wychodziła, jako już dorosła i dostojna panna
:)
Gdy jeszcze latem postanowiłyśmy z ciocią
oswoić kotkę, która krążyła wokół nas, ale nie dawała się pogłaskać,
przystąpiłyśmy do działania natychmiastowo i z ogromnym skutkiem!
Suzinka mieszka teraz sobie w szopce z kurami, gdzie ma wyłożony karton z
cieplutkim, grubym ręcznikiem. Wraz z babcią kupiłam jej metalową
miseczkę, do której od razu się przyzwyczaiła. Najciekawsze jest to, że
krąży cały czas wśród nas, jednak gdy podejdzie się ją pogłaskać jest
koniec - kotka zaraz zmyka... A szkoda... Pewnego razu gdy z ciocią
zaniosłyśmy jej jedzenie odkryłyśmy, że z Suzi jest ogromna lela :)
Zaczęła chodzić, kręcić się, ocierać o nas... Ostatnio nawet prawie bym
ją podniosła, ale nie chciałam jej straszyć, więc masuję ją najpierw
pod brzuszkiem, a potem delikatnie unoszę. Kurniczek jest ewidentnie jej
azylem :)
Jednego razu stwierdziłam, że dłużej tak nie może być! Kotka musi mieć jakieś imię! Siedziałam sobie tak przy niej i oglądałam ją, jak zajada się mięskiem... Gdzieś już widziałam takiego kota.... Hmm... W głowie miałam obraz kotki siedzącej na płocie... Przypomniało mi się, że w miarę podobinie wygląda Suzi - kotka psiarci_kathie :) Tak więc to jej Suzka zawdzięcza swoje imię :) Co prawda nazywam to "imieniem zastępczym", gdyż tylko ja ją tak nazywam :P
Ale mniejsza z tym, ważne, że jest!
Planowałam na wiosnę, gdyby dobrze się do nas przyzwyczaiła sterylizacj,
ale cały czas kroczy po mnie czarna myśl, że może tego nie przeżyć...
To kot, który mieszka całe życie na podwórzu... A jeśli serduszko jej
nie wytrzyma i umrze z nerwów i strachu? Co prawda pociesza mnie myśl,
że nie rodziłyby się więcej niechciane kocięta, które za każdym razem
znikają z Suzi w tajemniczych okolicznościach... A potem ona chodzi
całemi dniami przez miesiąc zeswoimi zdobyczami i woła swoje kocięta...
Serce się kraja, gdy widać, że nie przychodzą, a dzielna mama siedzi i
po godzinach oczekiwań pozostawia martwą mysz na trawie i zagrzebuje się
gdzieś w szopce... Po tym zawsze trudno ją znaleźć... Normalnie
przychodzi zaraz, gdy idzie się z jedzonkiem dla niej...
A kto mi nie wierzy, że kot podwórkowiec,
przyzwyczajany do człowieka i orzyzwyczajony już, że hoho może się tak
wystraszyć, że cała nauka pójdzie w las - oto historia dla Was:
Pewnego październikowego, wietrznego dnia
drzwi do domu dzaidków były uchylone. Jak każdy kot, z tej ciekawskiej
familii, Suzi ostrożnie wemknęła się do domu. Wiatr pchnął zaraz po
wejściu kotki ciężkie drzwi, które zamknęły się. Przestraszona kotka
wparowała do kuchni, gdzie siedziały trzy osoby. W nerwach wskoczyła na
okno ciągnąc za firanki i próbując jak szalona przebić się przez szybę. W
ruch poszła miotła, ponieważ każdy bał się wziąć na ręce szalonego
kota. Troszkę spychana zeskoczyła z okna i pobiegła ile tylko sił w
małych, sprężystych łapkach do (na szczęście) na nowo otwartych przez
jedną z osób drzwi. Nie pokazała się potem przez wiele dni... Ona sama
ma na pewno nadzieję, że więcej nic jej tak strasznego nie spotka...
No i wreście szczęśliwa wiadomość! Suzi
bardzo przybrała ostatnio na wdze! Zawsze dostawała jedzenie od nas, ale
mieszkający tam starszy pies (Kropka) zawsze szybko wyżerał jej
wszystko... Mogła tylko liczyć na swoje marne polowania... Trzy lata
temu Kropka zmarła będąc już straszną staruszką (miała chyba 17 lat). Od
tej pory Suzi mogła liczyć na większe posiłki, za to ostatnio przeszła
samą siebie! Teraz, to musi chyba przejść na dietę! ;)
Tak więc, z całego serca mówię - mam
prawdziwego, trzeciego zwierzaka! Co prawda kotka nie mieszka ze mną,
ale mnie to problemu nie robi. Niedługo mam zamiar kupić jej jakąś
zabaweczkę i trochę mokrej karmy :)
Ogółem zawsze byłam zagożałym
miłośniekiem psów - koty to "byle co"... Teraz, odkąd Suzi daży mnie
sympatią, koty pookochałam tak samo jak psy (no dobra, psy trochę
bardziej :P). Oto historia, jak jeden kot może przewrócić całe życie o
360 stopni :)
Trzymajcie za mnie kciuki, aby dalsze
oswajanie szło nam caoraz lepiej, a tymczasem ja życzę Wam szampańskiego
sylwestra i szczęśliwego nowego roku!